Na pierwszy ogień recenzja Pauli:
"Za moją krótką recenzję zabierałam się już od bardzo dawna. Jako, że zarówno ja, jak i mój małżonek jesteśmy wręcz fanatycznymi wielbicielami „Top Gear” oraz Jeremiego Clarksona, jego najnowszej książki „Moje lata w Top Gear” nie mogło u nas zabraknąć i przyniósł ją „Mikołaj” mojemu mężowi JJako, że sam Jeremy jest dość specyficznym człowiekiem, po samej książce również spodziewałam się tego „czegoś”. Nie czytałam jego wcześniejszych felietonów – na pewno to nadrobię, gdyż „Moje lata…” idealnie wpasowały się w mój gust i poczucie humoru. Książkę czyta się, a raczej pożera jednym tchem. Clarkson pisze ją w tak przyjemny sposób, że czytelnicza ciekawość i chęć poznania dalszej części nie pozwalają na odłożenie książki na bok.Mój mąż stwierdził, że przecież ja nie lubię samochodów, więc po co mi ta książka. Mimo tego, że de facto jest ona związana z motoryzacją, felietony nie opisują tylko aut, nowinek technicznych, silników, zderzaków, tłumików i innych tego typu rzeczy, o których ja nie mam zielonego pojęcia. Ja, jako zadeklarowany antyfan motoryzacji, dla którego w samochodach liczy się przede wszystkim ich ładny wygląd, dosłownie wciągnęłam książkę. A przy rozdziale o dzieciach i ojcostwie Jeremiego po prostu padłam na kolana J Sposób, w jaki wyjaśnia i komentuje on najnormalniejsze życiowe kwestie po prostu jest nie do opisania. Chociaż wydaje mi się, że niektóre osoby mogą być tym poczuciem humoru wręcz zdegustowane – im zdecydowanie nie polecam książki. Jeremiego i jego angielski humor trzeba po prostu lubić.I nie ważne, czy jeździ się czerwonym golfem III (J) czy też starym rowerem tak jak ja, ta książka z pewnością zadowoli każdego, kto ma dystans do świata i do samego siebie".
"Godzina 22 – 23 – o tak! To jest mój czas, czas spokoju, relaksu, a skoro relaksu to i książki! Każdy mój dzień to czas przeznaczony w całości dla moich dzieci – Nadii i Blanki. Mój dom został opanowany przez dzieci. Nawet książki znajdują się zawsze gdzieś między butlą z mlekiem, gryzakami, pluszakami czy innymi dziecięcymi gadżetami (co najlepiej widać na zdjęciu). Mimo wypompowania organizmu z resztek sił, czytam po nocach… Tylko wtedy mogę sobie na to pozwolić. Obecnie książką, która skutecznie odpiera atak sił pchających mnie bez opamiętania w „objęcia Morfeusza” jest debiutanckie dzieło Nick’a Cave’a „Gdy oślica ujrzała anioła”. Tak, tego samego Nick’a, który wraz z Kylie Minogue wyśpiewał historię o dzikich różach w piosence Where the (mimo tego tekst potrafi urzec) Wild Roses Grow.
Nie bez znaczenia jest fakt, że wracam do niej po latach! Polecił mi ją, jeszcze w ogólniaku, mój nauczyciel od polskiego (swoją drogą świetny człowiek). Jestem pewna, że kiedyś znów do niej wrócę.„Gdy oślica ujrzała anioła” to nowatorska opowieść pełna krwawych i wstrząsających zdarzeń, szydząca z religijnego fanatyzmu, będąca fantastyczną podróżą w wynaturzony świat przedstawiony w konwencji gotyckiej tragedii. Bohaterem jest niemy, ale wypełniony religijnym natchnieniem Euchrid Eucrow- samozwańczy Król Psiego Łba - pogardzany syn trapera i maciorowatej matki. Dorasta on w Ukulore, bagnistej rolniczej dolinie, którą wiecznie spowijają czarne, deszczowe chmury, wśród postaci jakby żywcem przeniesionych z jakiejś mrocznej, groteskowej opowieści: wykolejeńców, oszustów, przygłupów, miłośników podłego bimbru oraz nawiedzonych kaznodziejów wieszczących koniec świata. Euchrida którego nawiedza cudowna anielica i który przemawia do zwierząt, fascynuje ludzkie okrucieństwo i cielesność.Książka robi ogromne wrażenie, bardzo silnie oddziałując na wyobraźnię Jej strony pełne są moralnego zepsucia, ociekają brudem (mimo tego tekst potrafi urzec)... Jednocześnie autor nie napawa się nim, nie popada w przesadę. Niczym Baudelaire opisuje on ukryte piękno "kwiatów zła". Nick Cave nie pławi się w niegodziwości ludzkiej bez celu. Jego słowa są niczym palec oskarżycielsko wymierzony w zło. Prawi kazania, czasami wręcz brutalne, ale jednocześnie poruszające.Czy książkę czyta się dobrze? Mnie tak, choć myślę, że nie każdemu przypadłaby ona do gustu. To trzeba lubić... Książka jest smutna, przygnębiająca. Bohaterzy są zepsuci, jednak kryje się za nimi ogromna wrażliwość na krzywdy drugiego człowieka, wobec których narrator nie pozwala czytelnikowi „przejść” obojętnie.Polecam, chociażby dlatego, że książka nie powala „od tak” machnąć na nią ręką. A dla mnie jest to oderwanie się od rzeczywistości.POLECAM, POLECAM, POLECAM!"
Zdj. Kamila, mama Nadii i Blanki ;-)
Dziewczyny! Wielkie dzięki za recenzje!
moja pierwsza publikacja w Internecie :) dziękuję i miłego czytania :)
OdpowiedzUsuńPaula, czekam na więcej!
Usuń2 kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci :) na pewnie coś z Natalią "zmajstrujemy" :)
OdpowiedzUsuńW takim razie czekan na kwietniową recenzję ;-)
Usuń